Nat odkrył że pistoket do kleju, tego na prund goracego, schowaliśmy w szufladzie łatwo dostępnej.
Notabene ostatnio podpiął go do prundu i położył na szafce, a ja w związku z tym że zaczeło mi coś plastykiem palonym śmierdziec, obiagłam cały dom wąchając wszystkie kable i kontakty, nauczona doświadczeniem użytkowania starego okablowania nie przystosowanego do nadmiaru urządzeń elektrycznych. To i znalazłam gorący klej wyciekający z pistoletu.
Tym razem w ramach świętego spokoju, którego mi brak ostatnio pozwoliłam z tym draństwem latać. A że do prądu zakazałam podłączać to znalazł sposób.
Stanął na naszym łóżku i rozpoczął polowanie.... na muchy :-)
Szkoda że nie na myszy, bo te pierony to się tak rozbestwiły że tylko młode się boją.
Misiek chciał żeby nie szeleściły w kuchni, to im chlebka dobry człowiek zostawił. Tylko że one się tym faktem podpieszczone rozbestwiły tak że się cale nie myślą stąd wynieść.
Królestwo za kota :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz